Pamiętam, jak gdyby to było wczoraj, dzień, w którym usłyszałam diagnozę. Mój mały Adaś, zaledwie trzyletni chłopczyk o złotych loczkach i oczach koloru morza, siedział na kolanach swojego taty, Marka, bawiąc się kolorowym sznurkiem. Lekarz spojrzał na nas ze współczuciem i powiedział:
„Państwa syn ma autyzm. To zaburzenie rozwojowe, które będzie wpływać na jego życie w znaczący sposób”
Te słowa uderzyły we mnie jak grom z jasnego nieba. Czułam, jak moje serce pęka na tysiąc kawałków, a łzy same zaczęły spływać po policzkach. Marek objął mnie ramieniem, próbując dodać otuchy, ale widziałam w jego oczach ten sam strach, który czułam ja.
Początki naszej podróży
Pierwsze tygodnie po diagnozie były jak mgła. Chodziłam jak we śnie, próbując zrozumieć, co to wszystko oznacza dla naszej rodziny. Adaś nadal był tym samym słodkim chłopcem, którego kochaliśmy nad życie, ale teraz każdy jego gest, każde spojrzenie nabierało nowego znaczenia.
Pamiętam, jak siedziałam w naszym ogrodzie, obserwując Adasia bawiącego się w piaskownicy. Nie patrzył na mnie, nie reagował, gdy wołałam jego imię. Czułam się tak bezradna, tak oddalona od mojego własnego dziecka. Łzy spływały mi po twarzy, gdy szeptałam do siebie:
„Kochanie, proszę, spójrz na mnie. Mamusia jest tutaj, zawsze będę przy tobie”
Marek znalazł mnie tam, skuloną na trawie. Usiadł obok mnie i objął mnie ramieniem. Nie musiał nic mówić, jego obecność była wszystkim, czego potrzebowałam w tamtej chwili.
Poszukiwanie odpowiedzi
Zdeterminowani, by pomóc naszemu synowi, rozpoczęliśmy intensywne poszukiwania. Czytaliśmy każdą książkę, artykuł i badanie na temat autyzmu, jakie wpadły nam w ręce. Konsultowaliśmy się z niezliczoną ilością specjalistów, terapeutów i innych rodziców dzieci z autyzmem.
Każda nowa informacja dawała nam nadzieję, ale jednocześnie przynosiła nowe wyzwania. Byliśmy jak żeglarze na wzburzonym morzu, szukający bezpiecznej przystani dla naszego małego okrętu. Pewnego wieczoru, gdy Adaś już spał, usiedliśmy z Markiem w salonie, otoczeni stosami książek i notatek. Czułam się przytłoczona ogromem informacji i możliwości. Spojrzałam na męża i powiedziałam:
„Czy my damy radę? Czy będziemy w stanie pomóc naszemu synowi?”
Marek wziął mnie za rękę i odpowiedział z determinacją w głosie:
„Damy radę, kochanie. Razem możemy wszystko. Adaś nas potrzebuje, a my zrobimy wszystko, co w naszej mocy, by mu pomóc”
Pierwsze kroki ku zmianie
Zdecydowaliśmy się na kompleksowe podejście do terapii Adasia. Rozpoczęliśmy od intensywnej terapii behawioralnej, połączonej z zajęciami z integracji sensorycznej i logopedii. Każdy dzień był wypełniony ćwiczeniami, zabawami edukacyjnymi i nieustanną pracą nad komunikacją. Początki były trudne. Adaś często się frustrował, nie rozumiejąc, czego od niego oczekujemy. Były dni, gdy progres wydawał się niezauważalny, a my czuliśmy się, jakbyśmy stali w miejscu. Ale nie poddawaliśmy się. Pamiętam moment przełomu, który dał nam nadzieję. Byliśmy w parku, Adaś bawił się na huśtawce. Nagle spojrzał mi prosto w oczy i powiedział:
„Mama, wyżej”
To były jego pierwsze sensowne słowa skierowane do mnie. Poczułam, jak moje serce wypełnia się radością tak wielką, że myślałam, iż eksploduję. Przytuliłam go mocno, a łzy szczęścia spływały mi po policzkach.
Nowe wyzwania i małe zwycięstwa
Każdy dzień przynosił nowe wyzwania, ale też małe zwycięstwa. Adaś powoli zaczął nawiązywać kontakt wzrokowy, reagować na swoje imię, a nawet inicjować proste zabawy. Każdy taki moment był dla nas jak mały cud. Pamiętam, jak pewnego ranka Adaś sam podszedł do mnie w kuchni, pociągnął mnie za rękaw i powiedział:
„Mama, jeść”
To było tak proste, a jednocześnie tak znaczące. Nasz syn komunikował swoje potrzeby! Zadzwoniłam do Marka do pracy, płacząc ze szczęścia. On też nie mógł powstrzymać emocji.
„To wspaniałe, kochanie! Widzisz? Nasza ciężka praca przynosi efekty. Adaś robi postępy!”
Mimo postępów, zdarzały się też trudne dni. Momenty, gdy Adaś miał napady złości, których nie potrafiliśmy zrozumieć ani opanować. Chwile, gdy wydawało się, że cofamy się w rozwoju. To były momenty, które testowały naszą siłę i determinację. Pewnego wieczoru, po szczególnie trudnym dniu, siedziałam na podłodze w pokoju Adasia, obserwując, jak śpi. Czułam się wyczerpana i pełna wątpliwości. Marek znalazł mnie tam i usiadł obok.
„Czasami zastanawiam się, czy robimy wystarczająco dużo” powiedziałam cicho. „Czy to wszystko ma sens?”
Marek objął mnie ramieniem i odpowiedział:
„Kochanie, robimy wszystko, co w naszej mocy. Spójrz, jak daleko zaszliśmy. Adaś robi postępy, a my jesteśmy przy nim na każdym kroku. To ma sens, bo walczymy o nasze dziecko”
Jego słowa dodały mi sił. Wiedziałam, że razem możemy pokonać każdą przeszkodę.
W naszej podróży nie byliśmy sami. Nieoczekiwanie, znaleźliśmy wsparcie w naszej lokalnej społeczności. Sąsiedzi, przyjaciele, a nawet obcy ludzie okazywali nam zrozumienie i pomoc. Szczególnie zapadła mi w pamięć pani Zosia, starsza sąsiadka, która pewnego dnia zapukała do naszych drzwi z domowym ciastem. Uśmiechnęła się ciepło i powiedziała:
„Widziałam, jak ciężko pracujecie z małym Adasiem. Pomyślałam, że przyda się wam coś słodkiego. I pamiętajcie, że zawsze możecie na mnie liczyć”
Te gesty dobroci były jak promienie słońca przebijające się przez chmury. Dawały nam siłę i przypominały, że nie jesteśmy sami w naszej walce.
Przełom
Mijały miesiące, a potem lata intensywnej pracy. Adaś robił coraz większe postępy. Zaczął mówić pełnymi zdaniami, nawiązywać relacje z rówieśnikami, a nawet wykazywać zainteresowanie nowymi rzeczami.
Pamiętam dzień, gdy Adaś, mając już sześć lat, przyszedł do mnie z książką o dinozaurach. Usiadł obok mnie na kanapie i powiedział:
„Mamo, czy możesz mi przeczytać o tyranozaurze? Chcę wiedzieć wszystko o dinozaurach”
To było jak spełnienie marzeń. Mój syn nie tylko komunikował się, ale też wykazywał ciekawość świata! Przytuliłam go mocno, czując, jak moje serce przepełnia radość.
Powoli, ale pewnie, nasze życie zaczęło nabierać nowego rytmu. Adaś poszedł do szkoły, gdzie radził sobie coraz lepiej. Miał przyjaciół, brał udział w szkolnych przedstawieniach, a nawet zaczął grać w piłkę nożną.
Pewnego wieczoru, gdy siedzieliśmy całą rodziną przy kolacji, Adaś opowiadał o swoim dniu w szkole. Śmiał się, gestykulował, zadawał pytania. Spojrzałam na Marka, a on na mnie. W naszych oczach błyszczały łzy szczęścia.
Po kolacji, gdy Adaś poszedł się bawić, Marek objął mnie i szepnął:
„Czy ty to widzisz? Nasze dziecko… ono naprawdę wyszło z autyzmu”
Refleksje i nadzieja na przyszłość
Teraz, gdy patrzę wstecz na naszą podróż, czuję ogromną wdzięczność i pokorę. Wiem, że każde dziecko z autyzmem jest inne i nie każda historia kończy się tak jak nasza. Ale wierzę, że nasza opowieść może dać nadzieję innym rodzicom.
Adaś nadal ma swoje wyzwania, ale radzi sobie z nimi coraz lepiej. Jest wrażliwym, inteligentnym chłopcem z wielkim sercem. Gdy patrzę, jak bawi się z innymi dziećmi na podwórku, jak opowiada o swoich marzeniach, czuję, że wszystko było warte tej walki. Niedawno, gdy układaliśmy Adasia do snu, powiedział coś, co na zawsze zostanie w moim sercu:
„Mamo, tato, kocham was. Dziękuję, że we mnie wierzycie”
Te słowa były jak balsam na wszystkie trudne chwile, które przeżyliśmy. Wiedziałam, że nasza miłość i determinacja pomogły naszemu synowi pokonać autyzm.
Nadesłała Kornelia z Przemyśla
Zobacz także: